Karp w wannie, śledź w oleju, makowiec na końcu – świąteczny klasyk PRL wraca!

Święta w czasach PRL wyglądały inaczej niż dziś. Nie było bogactwa wyboru, ale była tradycja, która nadawała im wyjątkowości. Makowiec, karp w galarecie, śledź w oleju i sałatka jarzynowa trafiały na stół niezależnie od regionu i zasobności portfela. Choć część z tych potraw zniknęła z codziennego menu, dziś zaczynają powracać w nowoczesnej odsłonie. Poznaj nasz przepis na niezwykłego makowca - nie w formie ciasta.
- Dlaczego kiedyś święta były inne niż teraz?
- Co podawano na święta w PRL?
- Dlaczego niektóre potrawy wracają?
- Pucharki a’la makowiec – nowoczesna alternatywa dla tradycyjnej strucli
- Dlaczego ten deser nawiązuje do świąt?
Dlaczego kiedyś święta były inne niż teraz?
Święta w PRL miały swój niepowtarzalny charakter. Z jednej strony skromność spowodowana brakiem towarów, z drugiej – ogromne zaangażowanie domowników, którzy przez wiele dni przygotowywali każdy element świątecznego stołu. Wigilia nie była ucztą opartą na luksusie, ale na staranności, pracy rąk i rodzinnej współpracy. W domach pachniało przyprawami korzennymi, smażonym karpiem i gotującym się makiem, a każda potrawa – niezależnie od jej formy – miała znaczenie symboliczne.
Co podawano na święta w PRL?
Świąteczny stół w czasach PRL nie słynął z przepychu, ale miał swoją niepodrabialną logikę i hierarchię dań, których nie wolno było pominąć. Bogactwo nie wynikało z ilości składników, ale z powtarzalności zwyczajów, które w każdym domu wyglądały niemal identycznie. Niezależnie od regionu, zawartości portfela czy dostępu do sklepu – na talerzach pojawiały się te same klasyki, budując poczucie wspólnoty.
Karp w galarecie lub smażony był obowiązkowy nie tylko ze względu na postny charakter świąt, ale też przez ograniczoną dostępność innych ryb. Kupowało się go żywego, często w plastikowej siatce, a przez kilka dni pływał w wannie, czekając na swój finał w panierce lub galarecie. Podawany z pieczywem lub plasterkiem cytryny, stanowił kulminacyjny punkt kolacji.
Śledzie w oleju lub śmietanie pełniły rolę zimnej przystawki, którą można było przygotować wcześniej i odstawić do przegryzienia. W wersji klasycznej towarzyszyła im cebula, jabłko lub ogórek kiszony, podane w prostych, przezroczystych salaterkach – bo estetyka nie wynikała z formy podania, lecz z samego faktu, że danie w ogóle udało się zdobyć.
Sałatka jarzynowa była mistrzynią recyklingu kuchennego. Do jednej miski trafiało wszystko, co udało się ugotować lub zdobyć – marchew, ziemniaki, pietruszka, ogórek, groszek i domowy majonez. Układano ją warstwowo, dekorowano plasterkiem jajka i groszkiem niczym biżuterią. Była symbolem dostatku – im więcej składników, tym większy sukces gospodyni.
Makowiec zawijany lub kutia - jako słodkie zwieńczenie uczty. Oba desery powstawały na bazie maku. Była to przyjemność, która kojarzyła się z bakaliami i aromatycznymi przyprawami.
Do tego dochodziły dodatki, które dziś brzmią niemal archaicznie: kompot z suszu o dymnym posmaku, kapusta z grochem – twarda, zawiesista, sycąca – oraz kluski z makiem, które często jadło się tylko raz w roku.
Z czasem jednak kuchnia świąteczna zaczęła się zmieniać. Wraz z otwarciem granic i dostępem do zagranicznych produktów pojawiła się moda na lekkość, kremowość i estetykę rodem z cukierni. Serniki na zimno, torciki z bitą śmietaną, musy i tiramisu zaczęły wypierać dawne klasyki, a część potraw uznano za „zbyt ciężkie”, „zbyt chłopskie” lub „niemodne”. Dodatkowo zmienił się tryb życia – już nie spędza się trzech dni na lepieniu pierogów i kręceniu maku. Coraz częściej sięga się po gotowe produkty, bo czas stał się nową walutą.

Dlaczego niektóre potrawy wracają?
Dziś wiele z dawnych potraw nadal istnieje, ale częściej w wersji kupnej niż domowej. Makowiec z marketu, śledzie z plastikowego wiaderka czy sałatka w pudełku zastępują to, co dawniej było symbolem rodzinnego wysiłku. Jednocześnie rośnie tęsknota za autentycznością — dlatego coraz częściej pojawia się trend reinterpretowania klasyki w nowoczesnej formie, tak aby zachować smak dzieciństwa, ale zaprezentować go w lżejszej, atrakcyjniejszej odsłonie.
W ostatnich latach powrót do tradycji stał się wyrazem świadomego wyboru, a nie konieczności. Znów doceniane jest to, co domowe, rzemieślnicze i autentyczne. Mak, orzechy, miód czy suszone owoce – składniki typowe dla dawnych świąt – stały się modne w cukiernictwie nowoczesnym. Dlatego klasyki PRL zaczynają być urozmaicane. Zamiast ciężkich ciast pojawiają się lżejsze desery warstwowe inspirowane makowcem.
Pucharki a’la makowiec – nowoczesna alternatywa dla tradycyjnej strucli
Składniki na 4 porcje:
- 200 g maku mielonego
- 250 g twarogu półtłustego lub mascarpone
- 50 g miodu lub cukru pudru
- 1 łyżeczka aromatu waniliowego
- 4 biszkopty lub herbatniki
- 100 ml śmietanki 30%
- Skórka pomarańczowa lub kandyzowana do dekoracji
- Starta czekolada lub kakao do posypania
Wykonanie:
- Wymieszaj mak z miodem i skórką pomarańczową.
- Ubij twaróg z cukrem i wanilią, połącz z makiem.
- Ubij śmietankę na sztywno i dodaj do masy.
- Pokrusz biszkopty na dno pucharków.
- Nałóż warstwę masy makowej, następnie kolejną warstwę biszkoptów i znów masę.
- Posyp wierzch czekoladą i udekoruj skórką pomarańczową.
- Schłódź minimum 2 godziny.
Dlaczego ten deser nawiązuje do świąt?
Pucharki zachowują wszystkie kluczowe elementy makowca – mak, słodycz, nuty cytrusowe i strukturę warstw – ale prezentują je w formie nowoczesnego deseru. Nie trzeba kroić, nie trzeba piec – wystarczy złożyć. Każda łyżeczka przypomina smak dzieciństwa i beztroski.
Takie zmiany pokazują, że świąteczna kuchnia PRL nie musi być traktowana jak relikt. Może stać się inspiracją do tworzenia nowych, eleganckich potraw, które łączą historię z nowoczesnością i pozwalają celebrować święta w duchu wspomnień – ale na własnych zasadach.